- Jack! - Ty wyraźnie ucieszył się przybyciem chłopaka. - A to Rudy, jest mój najlepszy uczeń. Drugiego takiego nie znajdziesz.
- Właściwie Ty, to... - Jack niepewnie spojrzał na przyjaciółkę. Blondynka delikatnie popchnęła go w stronę senseia. - Właściwie, to ja przenoszę się tutaj. Nie złość się... Tak wyszło... Przykro mi...
Ty szeroko otworzył oczy. Pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Jeszcze tego pożałujesz Jack. - wysyczał. - Zmieciemy was, a ty Rudy będziesz musiał oddać dojo.
- Nie sądzę. - brunet uśmiechnął się z powątpiewaniem. - Powodzenia. Kogo teraz wystawisz? Może Franka?
Ty wybiegł z dojo. Prowokacja... Wspaniałe słowo.
Jack i Kim oczywiście wygrali zawody. Zwycięscy otrzymali 300 dolarów nagrody, a Rudy mógł zatrzymać swoje dojo. Wszystko byłoby dobrze, jednak następnego dnia Jack nie pojawil się na pierwszej lekcji. Spóźnienie się - to było w jego stylu, jednak do tej pory nie zdarzało się, że nie przychodził w ogóle. Kim czekała na niego razem z Zoey tuż przy jego szafce. Martwiła się o niego. Mimo, że przyjaciółka przekonywała ją, że z pewnością nic się nie stało, Kim ufała swojemu przeczuciu, a ono mówiło jej, że coś jest nie w porządku.
- Może się rozchorował. - zasugerowała brunetka.
- Zadzwoniłby. - odparła blondynka.
- Może ćwiczy przed następnymi zawodami u Rudy'ego. - naciskała.
- Powiedziałby mi. Mówię ci coś jest nie tak. Daj telefon.
- Po co?
- Zadzwonię do niego.
Jednak po kilku chwilach Kim przekonała się, że Jack wcale niema zamiaru odebrać. Obraził się? Czy to możliwe? Wczoraj nic między nimi nie zaszło.
- Pójdę do niego. Kryj mnie. Powiedz nauczycielce, że brzuch mnie bolał czy coś. Że mama mnie zabrała. - rzuciła na odchodne podnosząc plecak i wychodząc ze szkoły.
Do domu Jacka miała nie całe 15 minut drogi pieszo, ale zdawało jej się, że idzie już kolejną godzinę. Każda minuta, każdy krok był coraz większym wysiłkiem. Zimne powietrze wdzierało jej się przed usta i nos do gardła, do płuc i drażniło skórę na dłoniach i szyi nie okrytą szalikiem i rękawiczkami. Włosy smagane kolejnymi podmuchami traciły blask, a w oczach i pojawiały się iskierki. Ona czuła, że to się źle skończy. Drewniane pokryte metaliczną farbą drzwi były lekko uchylone. Przeszła przez próg. Czuła ciarki na plecach.
- Jack? - zawołała. - Pani Brewer?
Nikt jej nie odpowiedział. Zajrzała do kuchni i do salonu. Istne piekło. Naczynia i wazy... Wszystko potłuczone.
- Jack? - zawołała jeszcze raz z lekkim przerażeniem. - Jack jesteś tutaj?
Niepewnie dotknęła poręczy. A jeśli ktoś tutaj jest? I jeśli tym kimś wcale nie jest nikt z domowników? Ruszyła schodami w górę. Będąc coraz wyżej coraz wyraźniej słyszała szloch. Na podłodze w swoim pokoju leżał Jack. Miał na sobie jeszcze kimono z wczorajszej walki. Zalany łzami skulony w koncie łkał na całe gardło. Kim serce krajało się na jego widok. Podbiegła do przyjaciela.
- Jack. - dotknęła mokrego policzka przyjaciela. Podniósł wzrok. Oczy przepełnione bólem miał całe opuchnięte i czerwone od płaczu. - Boże, co się stało?
W odpowiedzi chłopak załkał tylko głośniej kładąc się na podłodze i obejmując twarz rękoma.
- Jack mów do mnie. - dziewczyna podniosła z ziemi przyjaciela do pozycji siedzącej i wytarła mu rękawem szyję i policzki. - Kochanie, Boże, powiedz mi co się dzieje. - nigdy nie wiedziała nikogo w tak złym stanie. Łzy próbowały jej się wydostać z oczu.
- Śpiewałem jej. Powiedziała, że czuje się dobrze. Zasnęła kiedy kończyłem. - wyjąkał. - Ona nie
żyje Kim rozumiesz. Nie żyje. nie oddadzą mi jej. A ja nie potrafię bez niej żyć. Nie mam nikogo. Tylko ona mnie rozumiała tak na prawdę, szczerze. Nie musiałem nic mówić,żeby wiedziała jak ma mi pomóc. Kiedy byłem mały straciłem ojca, teraz matkę. Jestem sam.
Kim nie była w stanie nic powiedzieć. Chłopak znów rzucił się na ziemię i płakał. Podniosła mokrą kartkę zapisanął i lekko podartą.
Łzy, ból, żal - to tylko nic nie
znaczące w tym momencie wartości. One nie liczą się, są puste. Czy jest
Ci przykro? Zapewne nie, bo nie masz pojęcia coś uczynił. A moje serca
płaczę, bo tego co ja robię płaczem, ani szlochem nie można nazwać.
Dławię się własnymi łzami, biegnę, krzyczysz, ale czy to coś da? Czy to
coś zmieni? Czy sprawisz, że ból minie, że rana się zagoi. Z zaufaniem
jest jak z lustrem. Jeśli się rozbije, już go nie skleisz, choćbym nie
wiem jak się starał, bo nie da się. Więc po prostu zaczaj się na mnie i
odpłyń, jak wiatr, zniknij. Ale ty przecież nie potrafisz. Potrafisz
tylko sprawiać ból. Czekasz, aż powiem coś jeszcze. Ale ja już milknę,
nie powiem już nic. Bo to koniec. Boże, byłem w stanie w ciebie uwierzyć, ale odbierając mi najważniejszą osobę jesteś dla mnie nikim. I ty śmiesz mówić, że kochasz wszystkich?
- To nie prawda... To na pewno nie prawda. - mówił przez łazy, a Kim płakała z nim, nie była w stanie już powstrzymać łez.
Ten rozdział pisało mi się bardzo trudno. wiem, że jest krótki, ale bardzo osobisty, mam nadzieję, że to docenicie. Sama całkiem niedawno kogoś straciłam, i przyznam się, że przez całe pisanie go płakałam. Nie byłam w stanie więcej napisać na ten temat. postaram się jednak dodać doś pojutrze, już może bardziej przyjemnego. Pozdrawiam.
Aż zabrakło mi słów. To jest takie smutne. Czytałam to tak lekko i na jednym tchu. Normalnie jak na szpilkach. Straciłaś kogoś? To musi być wielki wstrząś. Nie będę pisała, że będzie dobrze, bo nie będzie. Stratę kogoś bliskiego odczuwa się przez całe życie, zawsze... Sama tak miałam po śmierci dziadka, ale wracając do rozdziału to jest smutny, genialny. Będę czekała na następny.
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię, że jeszcze się jakoś trzymasz <3
Dziękuję <3 Bardzo mi miło
UsuńRozdział jest cudowny :) jak czytałam chciało mi się płakać... W pewnym momencie nawet płakałam...
OdpowiedzUsuńoch, smutno mi że straciłaś kogoś bliskiego :/ ja też niedawno kogoś straciłam, więc wiem jak to jest... Na początku jest ciężko ale z czasem będzie lepiej ;) zobaczysz, w końcu się z tym pogodzisz i zrozumiesz że tak miało być... Trzymaj się :*
Dzięki :> To nie była aż tak niedawno, po prostu dopiero teraz zdobyłam się na to by jakoś o tym napisać. pogodzić, już się pogodziłam, ale jest ciężko każdego dnia.
UsuńJeju, jaki smutny, ale za to bardzo prawdziwy. Prawie sie poplakalam przy nim. Okropna jest strata bliskiej osoby. Wiem troszke na ten temat, niestety. Wracajac do opowiadania, piszesz wspaniale, przyjemnie sie je czyta. Pozostaje mi tylko oczekiwanie na kolejny. Cieplutko pozdrawiam, Paciaa.:)
OdpowiedzUsuńWiem co to strata... Ostatnio byłam na pogrzebie więc... Wracając do rozdziału - cudny, tyle w nim emocji! Czekam na więcej <3
OdpowiedzUsuńTwoja Ann ;***
Blog bardzo mi się podoba, cieszę się, że go znalazłam :) Niepowtarzalna problematyka.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne rozdziały!^^
Zaczęłam dopiero czytać i już mnie wciąga. Ile smutku w tym rozdziale... Aż mi się źle zrobiło. Jeżeli to dla Ciebie nie problem, informuj mnie proszę o nowych rozdziałach. Zapraszam na miecz-aresa.blogspot.com. To nowe opowiadanie. Zajrzyj, jeśli chcesz. :)
OdpowiedzUsuńSuper. Dużo smutku, ale czuje że nst. Rozdział rozweselisz.
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie, to nie reklama tylko zaproszenie
http://do-wyboru-do-koloru-projekty.blogspot.com/