sobota, 24 stycznia 2015

Epilog

Ten Epilog dedykuję Lexi E. Dziękuję, że byłaś <3
Tego dnia spadł pierwszy śnieg. Szczupła blondynka stała przy oknie i przyglądała się białym płatkom śniegu delikatnie opadającym na konary drzew. Zerknęła na swój burzy brzuch i delikatnie pogładziła go dłonią. Nie lubiła tego uczucia, kiedy nie widziała swoich stóp, jednak nie miało to większego znaczenia. Nie to było najważniejsze. Nagle usłyszała przekręcanie klucza  zamku. Do pomieszczenia wpadło chłodne, przenikliwe powietrze, które sprawiło, że blondynka wzdrygnęła się. Spojrzała w stronę drzwi. W progu stali jej uśmiechnięci rodzice. Dostrzega na głowie swojego ojca kilka srebrnych pasem, ale nie wyglądało na to by jej mamie jakkolwiek przeszkadzało to, że oboje starzeli się. Byli jedną z niewielu par, które były ze sobą od początku, do końca, dziewczyna bardzo ich za to ceniła. Matka zdjęła szybko mokre od śniegu buty i podbiegła to córki zatrzymując ją w szczelnym uścisku.
- Tak bardzo tęskniłam. - wychrypiała patrząc blondynce w oczy. Dziewczyna uśmiechnęła się do matki całując ją w policzek.
- Ja za wami także. Jak było na wakacjach? Mam nadzieję, że odpoczęliście. Należało się wam. - blondynka puściła do rodziców oko. Razem z matką zachichotały kiedy starcza zabawnie uniosła brwi.
- Nie mów, że jeszcze nie zaczęła przygotowań. - tata uśmiechnął się zawadiacko. - Nie chcesz, żeby mama dostała zawału.
Starsza kobieta uniosła brwi z przerażeniem.
- W zasadzie to... - zaczęła dziewczyna przeciągając ostatnią sylabę.
- Do roboty! Kolacja sama się nie przygotuje! Jest jeszcze tyle do zrobienia. Mam nadzieję, że goście przyniosą co nieco. Jak ty masz zamiar przygotować tyle potraw w 6 godzin? - obruszyła się.
- Mamo! Nie przesadzaj. Wszystko będzie dobrze. To tylko Wigilia!
- Ale to przecież pierwsza Wigilia Johnatana! Musi być wyjątkowa! - wykrzyknęła rodzicieka zakładając na szyję fartuch.
- Czyli tez pierwsza Wigilia Teda i... - zaczęła blondynka, ale przerwało jej uporczywe dzwonienie do drzwi. - Tato, mógłbyś?
Po chwili w kuchni pojawił się wysoki blondyn w towarzystwie małego, również blond włosek chłopca wesoło podskakującego na barkach taty.
- Christof! - wykrzyknęła Kim podbiegając do brata i wtulając się w jego świąteczny sweter. - Mam nadzieję, że twoja wspaniała żona coś upichciła, bo mama jest zła, że wszystko stoi na jej głowie. - posłała bratu najszczerszy i najczulszy uśmiech biorąc na ręce jego syna. - Jak się czuje mój ukochany bratanek? - zapytała łaskocząc dziecko po brzuchu.
- Dobrze ciociu. Wiesz, że dziś przyjdzie do mnie Mikołaj? I da mi prezent! Bardzo bym chciał ten samolot, który ci pokazywałem. Bardzo.
- Mikołaj na pewno to wie Toby. - Kim puściła do niego oczko odstawiając go na ziemię. Malec pobiegł do salonu gdzie dziadek miał mu puścić bajki. Wtedy w progu kuchni pojawiła się Zoey.
- A jak się miewa moja ulubiona bratowa? - zagadnęła Kim witając się z przyjaciółką.
- Cii, jeszcze świeżo upieczona żona Teda się obrazi. - Zaey puściła jej oczko zerkając na brzuch Kim. - Jak tam maleństwo?
- Całkiem dobrze. Martwię się tylko o jego tatusia. Nie widzieliście go może po drodze. Wyszedł z domu już jakiś czas temu...
- Kim, przestań się zamartwiać. Wszystko jest w porządku. Na pewno zaraz się pojawi. Jest dziś Wigilia, może poszedł kupować prezenty?
- Pewnie masz racę. - blondynka westchnęła. - Za bardzo się tym wszystkim przejmuję.
~*~
Powoli zaczęło się ściemniać. Stół stał nakryty, świece się paliły, choinka dumnie stała na środku salonu, a w tle leciały nastrojowe kolędy. Wszystko tak, jak być powinno.
- To co, siadamy? - zaproponował Christof. Więc wszyscy zasiedli na swoich miejscach. Kim wzięła na kolana córeczkę. Dziewczyna pocałowała mamę w policzek. Toby zaczął szarpać dziewczynkę za
włosy. Najwyraźniej strasznie mu się nudziło.
- Toby, daj Lexi spokój. - upomniała go Kim.
- Uważam, że te wszystkie blondaski wam się udały. - za Kim pojawił się wysoki i szczupły mężczyzna. Odwróciła się uśmiechając na widok brata bliźniaka.
- Strasznie się za tobą stęskniłam Ted. - wyznała Kim przytulając go wcześniej puszczając córeczkę, która pobiegła do swojego taty.
- Ja za tobą też kwiatuszku. - powiedział blondyn mocniej przyciskając siostrę do siebie. - Wiesz dlaczego tak uwielbiam Wigilię? Bo jest to jedyny dzień kiedy wszyscy na prawdę jesteśmy razem. Dosłownie wszyscy. Christof z Zoey i Tobym, rodzice, Jerry, Milton z Julie, Luke z Chrissy i małą Aną, ja i Issabelle nareszcie z Johnatanem i wy z tą swoją małą. Jesteśmy całą rodziną razem. Nigdy nie spotykamy się całym tym gronem w innych okolicznościach, prócz wigilii. Nawet na moim ślubie nie wszyscy się pojawili. Ale ten wieczór ma w sobie coś magicznego i nie wypada siedzieć w domu samemu. Spójrz na Jerrego. Stracił ukochaną, ale za bardzo jest przywiązany do nas wszystkich by nie przyjść tego wieczora tutaj i nie świętować z nami. To jest magia, bo popatrz na niego. jest wrakiem człowieka. A mimo wszystko podnosi się aby posadzić swój tyłek na tym zarezerwowanym dla niego miejscu i cieszyć się z nami. Mówię ci to magia.
- Zawsze wierzyłeś w magię, miłość od pierwszego wejrzenia, Anioły też wierzyłeś.
- Stróże. Tak myślę, że każdy ma swojego Anioła Stróża, kiedy go potrzebuje. - Ted zaśmiał się kiedy jego siostra teatralnie przewróciła oczami. - Kiedyś się przekonasz. - zapewnił ją biegnąc do swojej żony i pozostawiając Kim samą z jej myślami.
~*~
Było koło dwunastej. Wszyscy już zdążyli się ulotnić, dom opustoszał, a po Wigilijnej zabawie pozostały tylko brudne talerze i papier prezentowy walający się po całym salonie.  Kim wyczerpana opadła na kanapę. Nie pamiętała, kiedy to ostatni raz tak dobrze bawiła się z rodziną. Zamknęła oczy i spróbowała się odprężyć. Po chwili poczuła jak kanapa obok niej delikatnie się zapada a ktoś pochyla się nad nią i zaczyna składać na jej szyi drobne pocałunki. Zamruczała cicho z aprobatą.
- Mała już śpi. - wymruczał do jej ucha niskim, zalotnym głosem. - Masz na coś ochotę? - powiedział delikatnie przygryzając płatek jej ucha. Kim uchyliła oko spoglądając na męża. Patrzyła na nią zafascynowany. Uśmiechnęła się do niego pozwalając sobie na przyjemność. Mężczyzna oparł dłoń o jej plecy i delikatnie przycisnął do kanapy. Musnął zmysłowo jej wari nie odrywając wzroku od jej ust.
- Tak bardzo cię kocham. - wyszeptał między pocałunkami. - Bez ciebie byłbym nikim.
- Ja też cię kocham, wiesz to. - powiedziała chwytając go delikatnie za koszulę i pogłębiając ich pocałunek.
- Nie usłyszałem. Co mówiłaś? Mogłabyś powtórzyć? - zamruczał całując jej nos i przerywając prze chwilą wykonywaną czynność.
- Powiedziałam, że wiesz to.
- Nie nie, to wcześniej. - Kim zachichotała. Podniosła się do pozycji siedzącej i wspięła się na kolana męża.
- Powiedziałam, - złożyła soczysty pocałunek pochylając się na brunetem. - że cię kocham Jack. Kocham od zawsze i już zawszę będę. Nigdy nie przestałam i nigdy nie przestanę. Wybaczę ci chyba wszystko, bo moja miłość do ciebie może przetrwać wszystko. nawet rok nie wiedzy. Wszystko.
- Nie przypominam sobie, żebyś miała, aż tak długi wywód. - powiedział z przekąsem.
- Och, zamknij się. - powiedziała znów rozpoczynając zaniechaną czynność.
~*~
- Jest prześliczna. - jęknęła zachwycona Zoey. - A on jest taki przystojny. Mogłabym je schrupać.
- Mogliśmy się spodziewać, że to będą bliźniaki. - Jack uśmiechnął się promiennie. - W końcu Kim i Ted... Samo mówi za siebie. Chyba powinniśmy go ostrzec.
- Jak je nazwiecie? - zagadnął Christof.
- Dziewczynkę Kathrine Mika. Po mojej mamie i naszej przyjaciółce. - powiedział Jack gładząc córeczkę po główce.
- A chłopca?
- Wendel, po moim tacie. - powiedziała Kim. Samotna łza spłynęła po jej policzku. W ciągu trzech ostatni lat straciła dwie bardzo ważne dla niej osoby. Za to zyskała cztery. Ale nic nie dzieje się bez powodu, prawda?

Dziękuję wam za wyrozumiałość. Dziękuję wam za wszystko. Za każdy komentarz. Kurczę. Planowałam zakończyć tego bloga za pare miesięcy, ale przypadki chodzą po ludziach. Jestem wam bardzo wdzięczna za masę wspaniałych wspomnień, za ponad 10 i pół tys. wyświetleń, które są dla mnie osobistym rekordem i były mega wyzwaniem. Czuję się niewiarygodnie lekko kończąc to opowiadanie. Nie chciałam was zawieść dlatego epilog wstawiam tak szybko. Mam wrażenie, że im szybciej to zakończę, tym mniejsze szkody narobię. Nie chciałabym niczego obiecywać, ale zastanawiam się na drugą częścią. Jeszcze nie teraz, za jakiś czas, ale mówię wam o tym, żebyście pamiętali, że tu jestem. Jeśli druga część powstanie to już na pewno nie będzie publikowana tutaj, tylko na nowym blogu. W każdym razie jeszcze raz bardzo, bardzo wam dziękuję. Byliście dla mnie ogromnym wsparciem i cóż mogę jeszcze dodać? Jestem w trakcie tworzenia schematu fabuły nowego opowiadania - które wam obiecałam w poprzednim poście, a także w trakcie pisania piątego rozdziału Someday Is Now (kto jeszcze nie przeczytał czwartego rozdziału, bądź w ogóle nie miał pojęcia o tym opowiadaniu zapraszam --> KLIK). Mam nadzieję, że będziecie równie często wpadać tam jak i tu. No cóż z ciężkim sercem żegnam się z wami na tym blogu. Kocham was, pa pa!

piątek, 23 stycznia 2015

Krótko, zwięźle i na temat

PROSZĘ PRZECZYTAJ CAŁOŚĆ JEŚLI CHOĆ TROCHĘ CI ZALEŻY SKOMENTUJ
Jestem okropna. Mam świadomość że zawiodłam po całej linii. Ale muszę was przeprosić. Odwiedziła mnie przed wczoraj kuzynka. Dostała w swoje łapska mój komputer, aby móc oglądać bajki. Sama nie wiem jak do tego doszło, ale skasowała mi mnóstwo plików. Jedne z najważniejszych folderów na dysku. Zdjęcia z bardzo ważną dla mnie osobą, mnóstwo dokumentów w tym pracę na konkurs literacki nad którą pracowałam sporo ponad 3 tygodnie i plik z rozdziałami na tego bloga. Załamałam się szczerze powiedziawszy. Znajdowały się tam 4 następne rozdziały i całe notatki z zarysem fabuły od początku do końca. Była to też swojego rodzaju pamiątka. Nie proszę was o wyrozumiałość. Bo najpierw wracam, a potem znów odchodzę. Z tym, że tym razem nie obiecuję, że wrócę.Czuję się fatalnie, zawiodłam was, wiem to, ale co zrobilibyście na moim miejscu? Mielibyście serce pisać to wszystko od nowa? Ja nie mam. Nie jestem osobą cierpliwą. Straciłam do tego bloga serca. Strasznie mi przykro, ale chyba już tu nie wrócę. Myślę też, że usunę go, by nie przypominał mi o tym wszystkim. Jeszcze nie wiem kiedy to zrobię, może jeszcze poczekam, gdyby mi się odwidziało, ale nie sądzę, by tak się stało. Bardzo, bardzo was przepraszam. Może postaram się napisać inną historię. Zawsze mam kilka pomysłów w zanadrzu, ale tego też nie obiecuję. Ja juz po prostu nie wiem nic. Jestem wypompowana z sił, nie mam czasu pisać tego wszystkiego od początku. Jestem wam wdzięczna za każdy komentarz, który kiedykolwiek pozostawiliście. Chcę żebyście wiedzieli, że ten blog zawsze będzie dla mnie ważny. Ale najwyraźniej tak to się musiało skończyć. Jeśli wyrazicie takie chęci mogę dla was napisać jeszcze dwie notki. Jedną opisującą krótko dalszą fabułę a drugą z epilogiem. Nie chciałabym zostawiać was z niczym. To byłoby nie w porządku. Bardzo was kocham i przepraszam.

sobota, 17 stycznia 2015

12. Twins

Jack zaczął przyzwyczajać się do myśli, że może, gdy wróci do Seaford za pół roku, wszystko może wyglądać inaczej. Wszystko mogło się zmienić. Może jego przyjaciele wcale już nie są przyjaciółmi? Nie to byłoby niedorzeczne. Przyjaźnili się przed tym jak go poznali i wciąż przyjaźnić się będą, nawet jeśli jego już nie ma. Głupio myślał.
U niego sporo się zmieniło przez ostatnie dwa miesiące. Przede wszystkim nabył dwójkę naprawdę dobrych przyjaciół. Chrissy i Luka. Byli parą od bardzo dawna, a co najlepsze byli także przyjaciółmi. Świetnie się z nimi dogadywał. Z Lukiem często robili sobie wypady to pobliskiego miasteczka gdzie był chyba jeden z największych torów skaeterskich w całych Stanach. Przynajmniej na kilka godzin odrywał się od myślenia o dziadkach, Kim i Seaford. Luke bardzo dobrze go rozumiał. Jack któregoś razu zwierzył mu się ze wszystkiego. Luke pomógł mu się podnieść i stanąć na nogi.
Natomiast Chrissy była podobna do Zoey. Zawsze służyła radą i wiedziała jak wyciągnąć cię z bagna. Służyła ramieniem i była wspaniała przyjaciółką. Jack często pomagała jej z chemią. Blondynka notorycznie miała z nią problemy, a Luke nie był w stanie jej pomóc.
Był to wtorek. Jak to zwykle mieli w zwyczaju Jack zjawił się u Christine zaraz po skończeniu swoich lekcji. Dziewczyna miała pisać sprawdzian następnego dnia, a materiał wciąż nie był przez nią do końca opanowany. Jack przywitał się uprzejmie z ojcem Chrissy i ruszył po schodach do pokoju przyjaciółki. Siedziała przy biurku wpatrując się w książkę z zagadkową miną. Przymrużała oczy jakby miała problemy ze wzrokiem i potrzebowała okularów. Jack zaśmiał się opierając ramię o framugę.
- Może mi pomożesz z tymi hieroglifami zamiast bezczelnie się śmiać? - burknęła. Jack uśmiechnął się do niej i usiadł na wcześniej przygotowanym dla niego krześle.
- Więc? - zapytał przeciągając ostatnią spółgłoskę.
- Czy mógłbyś mi wytłumaczyć jak określić odczyn na skali pH? - spojrzała na niego formując usta w dziobek. 
- Wiesz, że to było miesiąc temu? - Jack uniósł brwi przeczesując palcami grzywkę.
- Tak, ale nie sądziłam, że tego nie rozumiem. - oburzyła się blondynka. Brewer skinął głową i przyjrzał stronie w książce.
- Dobra to może najpierw zacznijmy tak. Skala pH to ilościowa skala kwasowości i zasadowości kw...
Wywód Brewera przerwał dzwoniący telefon. Chrissy uniosła ekran do góry i zerknęła na wyświetlacz. Uśmiechnęła się i spojrzała przepraszająco na Jacka.
- Odbierz. - mruknął tylko.
- Dziękuję, to bardzo ważny telefon. - powiedziała dziewczyna klikając zieloną słuchawkę. - Cześć
Słoneczko. Jak się miewasz?
- ...
- Och to świetnie! Na prawdę, cieszę się że ci odpuścił. Tak wiem, uwielbiasz go, ale to nie zmienia mojego nastawienia do niego!
- ...
- No coś ty!
Jack zaczął tracić cierpliwość. Wyszedł z pokoju dziewczyny i przeszedł przez próg łazienki. Chrissy nigdy nie stwarzała takich niekomfortowych sytuacji. Zawsze to ona rozumiała jak ktoś inny może się poczuć i starała się zapobiegać niezręcznościom. Więc co to miało być?
- Jack! Choć, przepraszam już skończyłam! - krzyknęła blondynka z drugiego pokoju. Brewer posłusznie wrócił do dziewczyny i spojrzał na nią wymownie.
- Nie chcę być nieuprzejmy, ale czy koleżanka nie mogła poczekać aż skończymy? Wiesz, że zaraz będę musiał wracać, bo babcia dostanie szału. - mruknął z pretensją.
- Jack na prawdę przepraszam, masz rację, ale to nie była moja koleżanka.
Chłopak zmrużył oczy i uniósł pytająco brwi. 
- Bo widzisz, moja siostra ma bardzo mało czasu i w gruncie rzeczy prawie w ogóle nie rozmawiamy. I...
- Ty masz siostrę? - zdziwił się brunet. Jego przyjaciółka skinęła głową.
- Tak, bliźniaczkę, mieszka z moją mamą w Georgetown...
- Dlaczego nigdy nie powiedziałaś, że masz siostrę. W ogóle dlaczego mieszkacie tak daleko? - Jack plątał się w swoich myślach.
- Posłuchaj. Kiedy miałyśmy po 14 lat mój tata dostał pracę tu, w Los Angeles. Nasi rodzice postanowili, że się nami "podzielą". Do tej pory nie do końca im to wybaczyłam. Więc moja siostra, Izzie została, a ja znalazłam się tutaj. Izzie chodzi do bardzo prestiżowej  uczelni, zawsze o niej marzyła, ale okazało się, że wcale nie jest tak łatwo utrzymać "związek" na odległość kiedy twoja druga połówka nie jest w stanie znaleźć dla ciebie choćby 15 minut w ciągu tygodnia. Więc jeśli tylko widzę, że może rozmawiać od razu odbieram. - westchnęła. - Bardzo za nią tęsknię.
- Rozumiem. - Jack uśmiechnął się blado. - Uwierz mi, znam to uczucie. - puścił jej oczko. Nagle do Jacka słowa blondynki dotarły ze zdwojoną siłą. - W którym Gorgetown mieszka twoja siostra?

Heej! Bardzo przepraszam, że nie napisałam w tamtym tygodni rozdziału, ale brałam udział w WOŚPie i zabrakło czasu :/ Teraz postaram się za to wstawić coś w przeciągu trzech/czterech dni :) Mam nadzieję, że ten rozdział wam się podoba. Oczywiście chciałam was także zaprosić na mojego drugiego bloga KLIK oraz zachęcić do komentowania i obserwowania. Piszcie w komentarzach na ilu rozdziałach wam zależy (w pierwszej części tego opowiadania - postanowiłam że będą dwie, lub trzy krótsze, tą decyzję zostawiam wam). Do następnego :)

czwartek, 1 stycznia 2015

11. Only know you love her, when you let her go

Kim całymi dniami chodziła smutna. Nie potrafiła uporać się z uczuciem samotności, porzucenia. Jack nic nie zawinił, a mimo to Kim obarczała go winą. Nie umiała inaczej. Minął już tydzień od jego wylotu, a on nie napisał jej nawet jednego, głupiego sms'a. Zoey starała się przekonać przyjaciółkę, że Jack na pewno ma teraz urwanie głowy z nową szkoła, ciężko na pewno zaaklimatyzować mu się w nowym miejscu, a poza tym ciągle przeżywa śmierć mamy. Ale Kim nie wierzyła w ani jedno słowo. Jeszcze tydzień temu obiecywał, że będzie pisać, dzwonić, że WRÓCI. Ale nic nie zanosiło się na to, by choć starał się utrzymać dawne znajomości. Po miesiącu nieobecności chłopaka Kim znienawidziła go. Jej serce był wypełnione... Właściwie to było puste. Ból, żal i rozpacz sprawiły, że Kim opuściła się w nauce, stała się cicha, na przerwach siedziała na schodach nie odzywając się do nikogo, nie dopuszczała do siebie nikogo, nawet mamy. Odtrącała wszystkich upajając się swoim smutkiem.
- Nie możemy tego tak zostawić. - oponowała Mika po raz kolejny zwracając wzrok w kierunku przyjaciółki. _ Przestała o siebie dbać, wygląda strasznie. Jest taka smutna, że robią jej się wory pod oczami.
- Dobrze wiesz, że wygląd to nie wszystko. - oburzyła się Zoey. - Trzeba pomóc jej się podnieść.
- Nie wystarczyłoby chwicić ją pod ramiona i...
- Mówię w przenośni zakuty łbie. - warknęła Zoey przerywając blondynce.
Między tymi dwoma również zaczęło się psuć odkąd Kim odwróciła się od nich. Nie potrafił całkowicie się dogadać. Zoey uważała, że Kim zachowała się niewiarygodnie egoistycznie. Dobrze wiedziała, że to ona spajała ich grupkę, a teraz to wszystko przez nią się rozpadało. Zoey miała dość.
- Przepraszam, nie powinnam była...
- Nic nie szkodzi. - Mika uśmiechnęła się blado machając ręka na znak, że nie ruszyły ją ostre słowa przyjaciółki. - Wszyscy mamy teraz gorsze dni. Powinniśmy trzymać się razem. mam na myśli nas dwie, ale chłopaków też. Rozumiesz co mam na myśli?
Zoey skinęła głową. Westchnęła cicho. Spakowała książki do torby i ruszyła w stronę swojej klasy.
~*~
Jack próbował wszystkiego. Szukał numeru w książce telefonicznej, próbował wysyłać listy, które jednak jego dziadkowie zawsze znajdywali i niszczyli, próbował nawet uciec z domu, któregoś razu, ale dziadkowie mieli całkiem porządny system alarmowy i każda jego próba kończyła się niepowodzeniem. Miał już dość siedzenia w tym całym bagnie. Musiał chodzić w gryzących sweterkach, uczyć się perfekcyjnie, czego oczywiście nie robił, chodzić prosto, jeździć samochodem, pierwszej klasy swoją drogą, nie na deskorolce, czy rowerze, zawsze potulnie mówić "czy mogę już odejść od stołu", albo "czy mogę oddalić się do swojego pokoju". Rzygał już tym wszystkim i z każdym dniem narastała w nim nienawiść do dziadków, szczególnie do babci. Jack wiedział, że dziadek jest temu wszystkiemu przeciwny, ale nigdy nie potrafił sprzeciwić się swojej żonie. Jack nie szanował osób, które nie posiadały "kręgosłupa" tak jak jego dziadek. Asertywność uważał za najważniejszą cechę człowieka, a jego dziadek dawał sobą pomiatać. Już kilkakrotnie przychodził do niego do pokoju i przepraszał za zachowanie nie tylko swoje, ale także babci, ale Jackowi nie imponowało to.
Dopiero gdy minął tydzień, potem miesiąc, a w rezultacie cztery, zdał sobie sprawę, że nie umie żyć bez dziewczyny, którą poznał w śnie. Liczył każdy dzień do swoich osiemnastych urodzić i modlił się każdej nocy o to, by wybaczyła mu, że nie mieli kontaktu. Marzył także, by jej uczucie było równie mocne co jego, by zrozpaczona nie uciekła w ramiona innego. Tego by nie zniósł.
~*~
Kim przewróciła oczami. Od piętnastu minut jej brat próbował dostać się do jej pokoju nieustannie waląc w drzwi. Nie mogła się na niczym skupić. Nie robiła dotąd wprawdzie nic ważnego, ale dudnienie zza drzwi drażniło ją okropnie.
- Kimberly, masz natychmiast otworzyć te pieprzone drzwi, słyszysz? - krzyknął Ted nie przerywając walenia. Kim znów przewróciła oczami i podniosła się z łózka. Przekręciła klucz w zamku i spojrzała na brata.
- Czego? - warknęła.
- Kim, - Ted dla upewnienia, że siostra nie zatrzaśnie mu drzwi przed nosem włożył stopę między framugę. - musimy porozmawiać. To za długo trwa.
- To nie twój interes. - mruknęła z powrotem kładąc się na łóżko i podnosząc leżącą na szafce nocnej książkę.
- Martwię się. - Ted westchnął siadając na skrawku kołdry blondynki. Dziewczyna spojrzała na niego mrużąc brwi. Po chwili odpowiedziała tylko:
- Nie masz czym.
Zwróciła oczy znów w stronę pomarszczonych od łez stonnic książki i udawała, że czyta. Nie potrafiła sie skupić na treści.
- Chyba żartujesz. Spójrz na siebie. Masz depresję, nie zaprzeczaj. Proszę, Kimi, daj sobie pomóc.
- Nie nazywaj mnie tak. - warknęła znów. Ted jednak nie nie robił sobie z jej zachowania. Pochylił się nad nią i przytulił ją, tak po prostu. I wtedy w Kim wybuchy wszystkie emocje skrywane za maską wrednej nastolatki, której nie obchodzi nic i nikt. Łzy popłynęły po jej policzkach, książka wypadł jej z ręki a ona objęła brata szlochając w jego ciepły tors. Nie wiedziała ile czasu spędziła wtulona w Teda, ale rano obudziła się z głową na jego kolanach. Potrzebowała tego. Po prostu
potrzebowała zrozumienia. Potrzebowała, by ktoś nie zważając na jej potworne zachowanie dostrzegł w niej bezbronną istotę, która błagała o pomoc, choć zarzekała się, że jest inaczej. Potrzebowała przytulić się i wypłakać w ramię zawsze denerwującego brata, który w ostateczności okazał się najwspanialszą osobą. Przyjacielem, o którego walczy każdy.
- Dziękuje. - szepnęła, choć zdawała sobie sprawę, że Ted spał i nie miał prawa jej usłyszeć. Po prostu chciała by wiedział, jak bardzo jest mu wdzięczna.

Hej, hej, hej! Wróciłam! Tak strasznie tęskniłam za tym opowiadaniem, nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo. Zmusiłam się i wyszło coś takiego. Mam nadzieję, że się podoba, trochę nad tym siedziałam, ale poszło mi dość gładko, jak na tak długą przerwę. Czekam na wasze opinię i nadrabiam zaległości w waszych blogach. Możecie wierzyć mi lub nie, ale czytam, choć nie komentuję, za co was baaardzo przepraszam. Za aktualizowałam podstronę z postaciami "Characters". Znajdziecie tam WSZYSTKICH bohaterów tego opowiadania. Absolutnie wszystkich. Dlatego jest ich tak dużo ;)  Rozdział pojawi się prawdopodobnie w granicach tygodnia. Zapraszam także na mojego drugiego, nowego bloga http://someday--is--now.blogspot.com/. Kocham was! <3

piątek, 20 czerwca 2014

10. Frame of mind

Jęk wydobył się z ust blondynki. Spojrzała w oczy Jacka. Strach. Widać w nich było strach, ból i cierpienie. Nie umiała temu zapobiec. Nic nie powiedziała. Usiadła obok niego i położyła głowę na jego kolanach zanosząc się szlochem. Uczucie bezsilności przejmowało nad nią kontrolę. Traciła go. Nie chciała tego. Nie chciała, by jej go odebrali. Jack pogłaskał dziewczynę po kręconych, blond włosach po czym chwycił ją za podbródek.
- Kimi. Moja słodka Kim. Proszę, czy mógłbym... - poprosił. Skinęła lekko głową. Brewer zbliżył się Za wysokie progi na moje nogi. - pomyślała.
do niej i musnął ustami suche wargi blondynki. Do był krótki pocałunek, nie zobowiązywał Kim, ale też dawał nadzieję. Nadzieję, na lepsze jutro. Na przyszłość w silnych ramionach Jacka, z dala od Brody'ego i wszystkich innych zmartwień. Jack wcisnął swoją twarz we włosy dziewczyny. Pozwalała mu na to tak długo, jak tego chciał. Teraz liczyły się dla niej ostatnie godziny spędzone z Jackem. Ten telefon, który zadzwonił. To było straszne. Oschły głos w słuchawce nie pozwalał dość blondynce do głosu. Teraz jeszcze Jack, który stwierdził nagle, że ją kocha. Wyprowadzka. To wszystko za dużo.
- Jack, nie chcę. 
Chłopak odsunął się od niej.
- Nie mogę. Zrozum, że ja też nie chcę dawać sobie nadziei, że dla mnie to też tak samo trudne. - westchnęła. Pogłaskała go po policzku. - Nie zapomnij o mnie. Tylko o to proszę, tylko tego chcę i od ciebie oczekuję. Przyrzeknij, że będziesz pisał. Proszę. - spojrzała w głębokie oczy bruneta. Skinął głową i wyszeptał jej do ucha słowa obietnicy.
~*~
- Jack? - mama Kim zapukała lekko do drzwi. Chłopak podniósł głowę, na tyle, na ile pozwalała mu na to blondynka opierająca się o jego ramie.
- Przyjechali prawda? - jęknęła dziewczyna. Pani Crawford skinęła głową. Łza spłynęła po policzku bruneta. Kim wytarła ją drżącą dłonią. Podniosła się z łóżka i wyszła z pokoju pozwalając przyjacielowi przebrać się. Zeszła na dół szerokim łukiem obijając pokój jednego z braci. Wiedziała, że jeśli obudzi się, to zrobi jej aferę, a tego teraz nie potrzebowała. W salonie na kanapie siedzieli wyprostowani starsi ludzie z wyższością przyglądający się jej rodzicom. W ten sposób chcieli pokazać, że są ważniejsi, bogatsi, lepsi... Nie spodobali się Kim. Skinęła im głową siadając blisko rodziców. Kobieta zmrużyła oczy i przyjrzała się blondynce. Crawford obrzuciła ją pogardliwym spojrzeniem tym samym "uciszając" kobietę na moment. W salonie ciągle panowała cisza i mimo, że dziewczyna nie chciała, żeby jej przyjaciel wyjeżdżał, bardzo zapragnęła, by pośpieszył się i zszedł na dół.
Kilka minut później Jack stał obok schodów. Był wysoki. Kim po raz pierwszy dostrzegła, jak wiele centymetrów sobie liczy. Był dobrze zbudowany, dbał o siebie, jego włosy sięgały do ramion ładnie zakręcając się u dołu tworząc falę. Nawet z zapuchniętymi od płaczu oczami, zapadniętymi policzkami i rozciętą po wygranych zawodach brwią, której nie pozwolił sobie opatrzyć wyglądał cudownie i pociągał Kim. Podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję. Zaczęła płakać. Krztusiła się własnymi łzami. Chłopak gładził ją po włosach obiecując, że wszystko będzie dobrze i że jej nigdy nie zostawi. Mówił, że ma do niego dzwonić z każdą najmniejszą sprawą, i że już za rok, będzie mógł mieszkać sam, że wróci do Seaford.
- Wtedy będziemy razem, jeśli ktoś mi ciebie nie zabierze. - wyszeptał i pocałował blondynkę w czoło.
~*~
W samolocie Jack nie mógł się na niczym skupić. Ciągle w myślach widział przepełnione żalem spojrzenie przyjaciółki. Nie zdążył się nawet pożegnać z Jerry ani z Miltonem. Miał o to pretensje do dziadków. Uważał, że nie są wobec niego sprawiedliwi. Sami, bez jego zgody postanowili sprzedać domek rodzinny Jacka. Rządzili, mimo, że nie mieli do tego najmniejszego prawa. Miał już 17 lat, dom był jego. W zasadzie mógł zdecydować, że jest gotów mieszkać sam, ale dziadkowie nie wyrazili by na to zgody.
- Jack. - babcia spojrzała na wnuka wyniośle. Brewer nigdy ich nie lubił, dlatego tak bolało go, że nie znał ojca. Może mógłby mieszkać u niego. Wolałby...
- Słucham. - odparł brunet.
- Nie tym tonem. - westchnęła kobieta obdarzając go pełnym pogardy spojrzeniem.
- Nie powiedziałem nic, co by mogło cię urazić babciu. - uśmiechnął się złośliwie. Zacisnął pięści.
- Rozumiem. Chcę, żebyś wiedział, że nie podoba nam się towarzystwo w jakim obracałeś się do tej pory. Dlatego zakazujemy ci porozumiewania się z twoimi znajomymi z Seaford.
- Chyba sobie żartujesz. - brunet parsknął zimnym śmiechem, ale kiedy dostrzegł ostrzegawczy błysk w oczach dziadka już wiedział, że to nie przelewki. - Mowy nie ma, żebym się na to zgodził.
- Dlatego właśnie proszę cię, żebyś oddał nam telefon, laptop i inne elektroniczne nośniki. Nie będziesz rozmawiał z ludźmi tego pokroju. Będziesz uczył się w najlepszej, prywatnej szkole w mieście. Załatwimy ci nowych przyjaciół.
- Wy jesteście nie normalni. Z jakiej racji odbieracie mi prawo do kontaktowania się ze znajomymi? Dziadku, ty się na to godzisz? Nigdy nie byłeś taki jak ona. - brunet wskazał na babcie, która patrzyła na wnuka z szeroko otwartymi oczami. - Nie dziwię się, że Nora od was zwiała. Nie zasłużyła sobie na takie traktowanie. Ale ja nie dam się wam omamić. Nie ze mną ta numery. Jeszcze pożałujecie swojej decyzji.
- To ty kochaniutki nie wiesz z kim zadzierasz. - warknęła kobieta po czym odwróciła się i przez resztę drogi ignorowała wnuka, męża i wszystkich innych pasażerów. A Jack podczas lotu zastanawiał się, jak mógłby skontaktować się z Kim, kiedy już dziadkowie odbiorą mu wszystko. Wyciągnął telefon w celu poinformowania blondynki o możliwych utrudnieniach. Za późno zareagował. Stewardesa wyrwała mu urządzenie.
- Bardzo mi przykro młody człowieku, ale zaraz lądujemy. Cała elektronika musi zostać wyłączona.
- Doskonale to rozumiemy. - babcia uprzedziła Jacka odbierając telefon od stewardesy. - Mój wnuk zapomniał się. Nie będzie już sprawiał problemów. - uśmiechnęła się miło do młodej kobiety kiedy ta odchodziła. - Został mi jeszcze tylko laptop, a to uwierz, nie będzie trudne. - syknęła.

Hej! Przeprasza, rozdziału znów długi czas nie było, ale rozumiecie, poprawki itd. Nie chciałam zawalić ocena już na sam koniec. Jak podoba się rozdział? Bo mi nie bardzo. Jest jakiś, mało wiarygodny? Nie obiecuję, że rozdział teraz pojawi się szybciej, wyjeżdżam na pierwsze dwa tygodnie wakacji i mogę nie mieć okazji niczego napisać, ale obiecuję wam, przysięgam, że postaram się napisać coś do 20.07. Ponieważ wracam 14 wieczorem, chciałabym mieć też czas i swobodę pisania, ale (nie obiecuję) sądzę, że może pojawić się jeszcze w tym tygodniu.

piątek, 30 maja 2014

09. But I've got a feeling

Ktoś zapukał do drzwi. 
- Zaraz wrócę. - rzuciła do Jacka i podniosła się by otworzyć. W progu zobaczyła mamę. Uśmiechnęła się do niej lekko i  wpuściła do środka. Kobieta pogłaskała córkę po policzku. Kim wskazała głową salon uprzedzając następne pytanie matki. Pani Crawford wzięła głęboki oddech i ruszyła we wskazaną stronę. Kim podążała za nią.
- Cześć Jack. - posłała chłopakowi pogodny uśmiech. Brunet skinął jej głową i podniósł się do pozycji siedzącej. 
- Dzień dobry.
- Jesteś może głodny? Bo mam zamiar zrobić naleśniki, Kim je uwielbia. Chciałbyś zjeść z nami? Możesz tu zostać jak długo zechcesz.
- Dziękuję. To bardzo miłe z pani strony. Przepraszam nie jestem głodny. Na prawdę dziękuję. 
- Jesteś pewny? - kobieta uniosła lekko jedną brew. Brewer skinął jej głową. Pani Crawford opuściła pokój zostawiając nastolatków samych. Kim usiadła na skraju kanapy. Po policzku Jacka spłynęła łza. Dotknęła jego policzka. Był rozpalony. Koszulka była mokra. 
- Choć na górę. Położysz się w łóżku. Choć... - dotknęła jego ręki. - Jack? No choć. Musimy zbić ci gorączkę. 
- Nic mi nie jest. - warknął. Zbiło to z tropu blondynkę jednak nie ustąpiła. 
- Rusz się. Ja z tobą nie dyskutuję. Wstawaj. - teraz najważniejsze było zdrowie chłopaka. 
- Mam to gdzieś. - syknął. Łzy spływały po jego policzkach kaskadami. Nagła zmiana nastroju wprawiła Kim w zakłopotanie. - Wszystko mam gdzieś.
- Mnie też? - zapytała zaciskając zęby. Rozumiała co czuł, ale nie mógł jej tak traktować. Mimo wszystko przyjęła go do siebie, pomogła, zawaliła szkołę. A on był dla niej ostry. Mógł się powstrzymać. Nie robił tego.
- Przepraszam. - spuścił głowę i posłusznie pomaszerował za nią. Mój chłopiec? Co ja sobie wyobrażałam. Jeśli zawsze chce odstawiać takie akcje. Może to nie jednorazowe... - biła się z myślami. Zaprowadziła go do pokoju gościnnego. Pod bezową ścianą stało duże łóżko przykryte kwiecistą kapą. Rzuciła mu plecak który zabrała z jego domu. 
- Potrzebujesz jeszcze czegoś? - rzuciła. 
- Nie...  Chociaż.... - zawahał się. 
- Tak? - złość powoli przechodziła blondynce. W końcu właśnie stracił matkę. Nie może się na niego złościć. Wstydziła się za siebie...
- Możesz mnie przytulić? 
- Oczywiście. 
Objęła chłopaka. Kiedy się odsunęła ich oczy spotkały się. Byli wystarczająco blisko siebie. Wystarczająco... Tylko kila cali dzieliło ich twarze.
On potrzebuje tylko czułości, nie mogę mu tego zrobić. - pomyślała. Momentalnie odsunęła się od niego.
- Może ja jednak coś ci przyniosę. Na pewno jesteś głodny. - wypaliła i wyszła z pokoju.
~*~
Co teraz? Dzisiaj zapewne zostanę u Kim, może jeszcze jutro, ale później? Nie mam już nikogo... I jeszcze odsuwa się ode mnie. Nie chce się do mnie zbliżyć, a ja tak bardzo ją kocham. Potrzebuje jej. Jest jedyną osobą, która mi została na tym świecie. Jedyną. Bez niej będę nikim. - myślał Jack. Przerwała mu Kim. Wniosła do pokoju tacę z pachnącymi rogalikami. Nawet jeśli nie był głodny, rogaliki przekonały go do siebie. Zabrał jednego z tacy i pochłonął go w zadziwiającym tempie.
- Wcale nie byłeś głodny. - Kim uśmiechnęła się do niego pogodnie. - Jack... - posmutniała.
- Mhm? - mruknął przeżuwając. Blondynka głośno przełknęła ślinę.
- Chcę ci powiedzieć, że jesteś moim najlepszym przyjacielem i nie zostawię cię... Wiesz o tym prawda? - podniosła wzrok i spojrzała mu głęboko w oczy. Skinął lekko głową. - Jack. Zamieszkasz z dziadkami.
Tą informacje usłyszał jakby wypowiedział ją ktoś zza ściany, ktoś z bardzo daleka. Ledwo do niego docierała. Zakręciło mu się w głowie.
- Czy to znaczy, że... - zaczął. Bał się skończyć.
- Kim załkała głośno i wtuliła się w przyjaciela. Tak bardzo nie chciała go stracić. Nie chciała. Był jedną z ważniejszych osób w jej życiu. Nie mogła pozwolić by odszedł. Nie zostawiaj mnie. - pomyślała. Jack pogładził Kim po włosach. Od teraz miał mieszkać z dziadkami. 1000 kilometrów od Seaford. W mieście, którego nie znał. Z daleka od przyjaciół, od wspomnień o mamie, od Kim...
- Nie martw się. Za rok będę pełnoletni, wrócę. - zapewnił przyjaciółkę. Podniosła głowę i posłała mu przepraszające spojrzenie i słaby uśmiech. Była blada. Zmęczona. Zdruzgotana. Widział to. Nie wiedział co zrobić. Ale nie po to Jack wracał, żeby stracić szansę, którą dostał. Nie po to słuchał swoich przeczuć, żeby teraz wyjechać i rzucić to wszystko, co zdążył osiągnąć. Gdyby tylko przekonał dziadków, że może zostać. Nie umiałby być daleko od matki, od Kim.
- Przyniosę ci chusteczkę. - stęknęła Kim wycierając łzy z policzków. Wskazała koszulkę bruneta. - Jesteś cały mokry.
- To nie jest teraz ważne. Kiedy oni przyjadą? - zapytał chwytając nadgarstek przyjaciółki.
- Jutro rano. - odparła pociągając nosem.
Tak niewiele czasu potrzeba, by odebrać człowiekowi całe szczęście. Wystarczą zaledwie dwa dni, a twój z pozoru idealny świat staje się koszmarem. Tak mało czasu. - pomyślała Jack.
- Możesz coś dla mnie zrobić? - zapytał cicho. Usiadła na skraju łóżka przyglądając się chłopakowi oczyma pełnymi troski. - Chcę wiedzieć. Skoro wyjeżdżam. Muszę, muszę to wiedzieć. Często się zastanawiałem. Czasami wydawał mi się, że widzę to w twoich oczach, w twoich gestach.
- Jack, co się dzieje? - Kim zaniepokoiła się i położyła dłoń na kolanie Brewera. Brunet dotknął niepewnie ręki blondynki po chwili ujmując ją w swoje, duże dłonie.
- Kim. Powiedz mi prawdę. Jestem dla ciebie tylko przyjacielem? -  zapytał nie spuszczając wzroku ze ślicznych czekoladowych oczu.
- Jack...
- Muszę to wiedzieć. - naciskał. - Proszę.
- Ja... - Kim westchnęła. - Nie.
- Nie co? - Brewer zawahał się. Nie chciał popędzać dziewczyny, ale to nie była rozmowa na telefon, ani na skypa. Chciał to załatwić z nią tutaj, teraz, w cztery oczy. Spojrzał na nią wyczekującą. na jej twarzy malował się ból. Miała zaraz stracić swojego najlepszego przyjaciela.
- Traktuję cię tylko jako przyjaciela, choć nie chcę byś nim był. - spuściła głowę. Właśnie zdradziła swoją największą tajemnicę osobie, która absolutnie nie powinna o tym wiedzieć. Był osobą, którą Kim kochała, darzyła wyjątkowo mocnym uczuciem, dawał jej radość, odkrywał przed nią siebie, a ona zmieniła się nie do poznania. Teraz patrząc kilka miesięcy wstecz nie potrafiła przyznać się nawet przed samą sobą, nie była wobec wszystkich dobra. Nie starał się zapobiegać kłótniom z rodzeństwem i często sama inicjowała spory. Łatwo się denerwowała i wpadała w doła. To wszystko zmieniło się za sprawą Brewera. Miłość uskrzydla.
- Kim. - Jack uśmiechnął się. Był to jedyny plus tego wszystkiego. - Kim... Ja, ja mam takie uczucie, mama wrażenie, że cię kocham.

Hej! Jak wam się podoba rozdział? Mam jakiegoś spida na to opowiadanie może napiszę tutaj coś szybciej niż się spodziewałam :) Dla tych, którzy jeszcze nie wiedza pojawił się pierwszy rozdział na Szpiedzy: Mężczyzna o czarnych oczach. Dalibyście radę dobić do 10 komentarzy? 10 komentarzy to następny rozdział przed terminem, zgoda?

środa, 7 maja 2014

08. Sweet tears

- Jack. - Kim delikatnie dotknęła ramienia przyjaciela. Chciała zabrać go z tego miejsca. Nie mogła patrzeć jak cierpi i uważała, że kiedy zaszyje się w innym otoczeniu, będzie mu choć trochę lepiej. - Wstań. Proszę. Zabiorę cie do siebie.
- Nie. - zawył z pretensją. Jednak udało mi się podnieść go  z ziemi i sprowadzając go po schodach zgarnęłam klucze z półki.
- Usiądź przez chwilę. Zaraz wrócę. - pobiegła na górę z powrotem do pokoju chłopaka. Wyciągnęła z szafy szkolny plecak, wypakowała z niego książki i wrzuciła kilka koszulek, parę spodni i zamykając oczy sięgnęła po bieliznę. Zasunęła zamek i zbiegła do chłopaka. Pociągnęła go za ramię i przekręciła klucz w zamku. - Choć. Idziemy. Prześpisz się i zjesz coś. Jesteś wykończony.
Szli w milczeniu. Jack co chwile ocierał łzy spływające po policzkach.
- Kim?
- Tak, Jack? - zapytała troskliwie spoglądając na przyjaciela. 
- Możesz mnie przytulić?
- Oo, Jack. - Kim objęła Brewera i pogłaskała go po głowie. Chłopak przez chwile nie puszczał blondynki. - Daj. - złapała dłoń bruneta i pociągnęła za sobą. - Już niedaleko.
Kiedy dotarli do domu blondynki Kim zaprowadziła Jacka do kuchni i posadziła na krześle. Wlała do czajnika wody i wcisnęła przycisk. Woda po kilku sekundach zaczęła bulgotać. Blondynka wlała wodę do kubka i włożyła torebkę herbaty malinowej, jej ulubionej. Postawiła kubek przez chłopakiem. - Wypij. Dobrze ci zrobi.
Jack ujął dłońmi kubek, ale nie podniósł go do ust. Dziewczyna stanęła za nim i zatrzymała go w szczelnym uścisku. Przyłożyła usta do czubka głowy Jacka i nie zatrzymała się w bezruchu. Chciała, by chłopak poczuł się choć trochę bezpieczniej.
- Jesteś wspaniałą. - stęknął. - Nie zasługuję na taką przyjaciółkę. Dziękuję. - wymamrotał.
Nie odpowiedziała. Pogłaskała go po policzku i pocałowała w czoło.
- Jack, ty masz gorączkę. - stwierdziła z przerażeniem. Ze środkowej szuflady wyciągnęła aspirynę i tabletki przeciwbólowe. - Musisz się przespać.
- Nie chcę.
- Proszę cię, nie dyskutuj ze mną. Zrób to. Martwię się. - widząc, żę chłopak nie reaguje żadnym działaniem na jej słowa, Siłą wepchnęła go do salonu. -Połóż się chociaż i poleż. Przyniosę ci koc. Zaraz wracam.
Wykonał jej polecenie. Kiedy wróciła brunet już spał. Musiał być wykończony po przepłakanej nocy. Okryła Jacka kocem i pogładziła po policzku. Rozsiadła się na fotelu przed nim i zabrała się za odrabianie matematyki. Było to jej jedyne zadanie. Jedyna lekcja na której tego dnia była. Jednak nie mogła się skupić. Jej myśli były rozbiegane. Musiała z kimś porozmawiać. Jedyną odpowiednią osobą wydawała jej się mama. Wykręciła numer i wyszła z salonu chcąc dać Jackowi w spokoju odpocząć. Po kilku sygnałach usłyszała przyjazny głos.
- Halo?
- Mamo?
- Kim? Czy ty nie jesteś w szkole? Nie zabraniają tam wam używać telefonów? Powiedz proszę, że nie jesteś u dyrektora...
- Nie, nie mamo. Jestem... To znaczy, nie ma mnie w szkole. Jestem w domu... Z Jackiem.
- Co? Czekaj... Nie rozumiem...
Więc Kim opowiedziała mamie o całym zajściu. Miała z matką bardzo dobry kontakt. Pani Crawford zrozumiała córkę, do tego obiecała, że usprawiedliwi córkę przed nauczycielami i potwierdzi, że zabrała ją ze szkoły, z powodu rzekomego bólu brzucha. Lepszej mamy nie można sobie było wymarzyć. Obiecała, że przyjedzie do domu najszybciej jak będzie umiała.
- Dziękuję, kocham cię. - powiedziała Kim.
- Ja ciebie też.
Wróciła na swoje poprzednie trochę spokojniejsza po odbytej przed paroma chwilami rozmowie. Zajęła się algebrą. Jednak nie na długo. Usłyszała zgrzytanie zamka. Jak strzała popędziła do frontowych drzwi. Staliw nich Chris, jej straszy brat oraz Ted, dureń który nosi miano jej brata bliźniaka wraz z białym, puchatym psem.
- Możecie być cicho? - syknęła. - I właściwie co ty tutaj robisz? - zwróciła się do Teodora.
- Nasze nauczycielki dostały zatrucia pokarmowego czy coś i zwolnili nas wcześniej. Powinnaś o tym wiedzieć, skoro już tu jesteś. Chyba, że zrobiłaś sobie wagary.
Chris zabuczał głośno, ale Kim odruchowo złapała go za koszulę i przycisnęła do ściany. - Zamknij się. Nie mówiłam, że macie być cicho?
- A niby czemu?
Zaprowadziła braci do salonu i wskazała na kanapę. Nawet specjalnie nie zainteresowali się obecnością Jacka tylko cichaczem czmychnęli na górę do swoich pokoi.
- Na czym to ja skończyłam? - zadała sobie pytanie.
Ach, no tak, algebra.
Zadania poszły jej szybko, a Jack wcale się nie budził. Wydawało jej się to mimo wszystko dziwne, ale nie przerywała mu odpoczynku uspokajana unoszącą się lekko klatką piersiową. Ukucnęła przed chłopakiem.
- Tak bardzo mi przykro Jack. - wyszeptała i pocałował różowy policzek chłopaka w miejscu, w którym wydać było mokre smugi. Kiedy podnosila się ręka Jack chwyciła jej rękę.
- Choć ty mnie nie zostawiaj. - Poprosił. Nie otwierał oczu, ale nie wydawało jej się, by jeszcze spał. Usiadła obok niego i pozwoliła się trzymać. Opuszkami palców gładziła wierzch jego dłoni, a drugą gładziła po włosach sprawdzając co chwilę czy temperatura spadła. - Nie musisz się tak mną przejmować, dam sobie radę, jestem już dużym chłopcem. - blady uśmiech pojawił się na twarzy Moim chłopcem - pomyślała.
bruneta. Kim lekko uniosła kąciki ust.
- Jesteś moim przyjacielem - powiedziała jednak. - i nie mogłabym cię zostawić. Nawet, jeśli uważasz, że sam sobie poradzisz.
- Tego nie powiedziałem. - odrzekł.
- Jack?
- Tak Kim?
- Nie chcesz może tej herbaty? Mogę ją podgrzać...
Brewer uchylił jedno oko.
- Jeśli to nie problem.

Hej! Nareszcie udało mi się znaleźć czas i powiem wam, że pisanie rozdziału zajęło mi jakąś godzinę, więc się nie zdziwię, jeśli nie jest wybitnym dziełem :D Najwięcej czasu zajmowało mi wymyślanie nowych określeń. Brunet, Jack, Brewer, chłopak, przyjaciel... Mogłam teoretycznie używać podmiotu domyślnego, ale uważam, że więcej z tym roboty. Co sądzicie o rozdziale? Wasza opinia jest dla mnie ważna. Przepraszam, za ewentualne błędy, tak jak mówię, nie mam czasu sprawdzić. Kocham